Taniec – uniwersalny język
2013-01-08,
Kategoria : Aktualności
Każdy posiłek trwał ponad godzinę. Siadaliśmy z całą Formacją
przy okrągłym, kręconym stole, na którym stawiano wiele chińskich potraw.
Potrawy bardzo egzotyczne, ale wszystko chciałem spróbować: zupa z bażanta,
ośmiornica, meduza, ślimak, żaba, sajgonki, gołębie, krewetki... O wrażeniach z podróży do Chin opowiada tancerz Formacji
– Paweł Jacewicz.
-Do Chin
poleciałeś prosto z Florencji*?
Całe szczęście nie. Miałem dwa dni przystanku w Polsce. Jeden
dzień był na przepakowanie walizek i spędzenie czasu z rodziną, a drugi na
treningi.
- Jak spędza się święta w tak egzotycznym kraju?
Zacznę od tego, że były to pierwsze święta w moim życiu z dala od rodziny. Do tego tak egzotyczny kraj, gdzie nie obchodzi się świąt, choinki i ozdoby są tylko dla celów komercyjnych, a temperatura zależnie od miejsca zmienia się z -20 (w Pekinie) do +17 (w Nanning). Święta musiały wyglądać inaczej - i wyglądały. Nie było typowych potraw, pasterki ale była rodzinna, "jantarowska" atmosfera, opłatek, życzenia, kolędy i oczywiście pokazy tańca. Ten jeden wieczór był symbolem świąt, później pochłonęły nas występy i napięty grafik, więc święta minęły niezauważalnie.
- Jak wasze pokazy, całkiem naturalne u nas, były odbierane w Chinach?
Były i to bardzo! To co naturalne u nas, dla publiczności w Chinach jest czymś wyjątkowym. Pokazy mieliśmy na salach, ale także na otwartych scenach z kilkutysięczną widownią. Nie wiedzieliśmy jaka będzie reakcja ludzi. Przekonaliśmy się na pierwszej próbie, na której już była pełna widownia! Wielki okrzyk, na wejście, nieustające piski i brawa podczas całego występu, a przecież to dopiero próba! Podczas głównego występu było jeszcze więcej ludzi, kamer i jeszcze więcej zabawy oraz dopingu szczególnie ze strony chińskiej młodzieży, która zna, śpiewa i kocha piosenki Jacksona.
- My całkiem swobodnie posługujemy się już pojęciami tańce standardowe, latynoamerykańskie, a co tańczą Chińczycy?
W tych miastach, które odwiedziliśmy taniec
towarzyski dopiero zaczyna kiełkować. Nie jest rozwinięty, brakuje jeszcze chętnych
do tańczenia tej dyscypliny. Na wszystkich galach i koncertach Chińczycy
prezentowali swoje tańce narodowe, wywodzące się z tradycji grup etnicznych,
których w Chinach jest aż 56. Choreografie wydawały się płynne, mało
dynamiczne, często z wykorzystaniem innych przedmiotów, np bambusa. Europejczykowi
ich tańce mogą się wydawać bardzo podobne, jednak muzyka, stroje i ta różnica w
porównaniu do polskich tańców, przyciąga uwagę i czyni je bardzo interesującymi.
- Zderzenie z inną kulturą, z inną mentalnością, organizacją społeczeństwa
miało również przełożenie na taniec? Czy taniec jest swego rodzaju uniwersalnym
językiem?
Według mnie taniec i ogólnie ruch ciała
był, jest i będzie uniwersalnym językiem ciała. W mieście Laibin (2,4 mln
mieszkańców) byliśmy zaproszeni na spotkanie z powstającą formacją
latynoamerykańską. Było to kilka dziewczynek. Chociaż mieliśmy tłumacza,
indywidualnie porozumiewaliśmy się z nimi ruchem ciała. Na zmianę
przedstawialiśmy swoje tańce, dawaliśmy rady, a nawet tańczyliśmy razem, pomagając
dziewczynkom zrozumieć ruch. Niesamowite wrażenie, kiedy można znaleźć wspólny
"język" z młodą tancerką, która ledwie mówi nawet po chińsku. Poza
tym, taniec odbierany jest z radością, jako forma zabawy, sztuki i prezentacji
dobrych manier. Wszędzie i przez wszystkich, czy to spotkanie z sekretarzem
partii czy z dziećmi.
Organizacja społeczeństwa wpływa na mentalność Chińczyków. Brak europejskich
programów w telewizji, zablokowanie facebooka, youtube, czy nawet ograniczenie
swobody podróżowania przyczyniło się do tego, że byliśmy postrzegani jak ludzie z kosmosu - przynajmniej ja
odniosłem takie wrażenie. Nieczęsto mogą zobaczyć innych od siebie, więc
byliśmy atrakcją nawet na ulicy. Dokładając do tego taniec, byliśmy mieszanką
wybuchową, która eksplodowała na widowni.
- Co najbardziej Cię tam zaskoczyło i co najbardziej podobało?
Przed wyjazdem do Chin czytałem o kulturze,
problemach i ogólnie o sytuacji w kraju. Ale co innego jest przeczytać, a co
innego zobaczyć na własne oczy. Wiedziałem, że są migracje z wsi do miast, że
Chiny się rozwijają, ale nie myślałem, że w tak szybkim tempie i że jest to tak
widoczne! Nowo utworzone miasto Laibin, w którym tańczyliśmy na 10-leciu
powstania miasta, na początku niewiele – kilka tysięcy mieszkańców, jak na
warunki chińskie niewielka wioska. Teraz zbudowane jest od nowa. Dookoła stoją
i wciąż się budują nowe drapacze chmur, często puste, czekające na nowych
mieszkańców, którzy powiększą obecną 2,4 milionową ludność miasta.
Zaskoczył mnie również sposób w jaki traktowali nas wszyscy Chińczycy. Robienie
zdjęć na ulicy, autografy, czerwone dywany, balony, byliśmy naprawdę inni i
wyjątkowi nie tylko dla przeciętnego mieszkańca.
Było wiele rzeczy, które mi się podobały jednak najlepiej wspominam lunche,
obiady i kolacje. Każdy posiłek trwał ponad godzinę. Siadaliśmy z całą Formacją
przy okrągłym, kręconym stole, na którym stawiano wiele chińskich potraw.
Potrawy bardzo egzotyczne, ale wszystko chciałem spróbować: zupa z bażanta,
ośmiornica, meduza, ślimak, żaba, sajgonki, gołębie, krewetki, wiele dań i
napojów z ryżu, chiński kociołek, czyli zupa którą sami gotowaliśmy na środku
stołu. Zazwyczaj jadaliśmy z chińskimi urzędnikami więc poczułem i przede
wszystkim usłyszałem, chińską kulturę jedzenia, siorbania, mlaskania. I
najważniejsze! Od pierwszej kolacji wszyscy porzuciliśmy sztućce i zaczęliśmy
jeść pałeczkami. W połowie wyjazdu był kryzys, podobnie jak z tańcem, wszystko
trzeba wytrenować i na koniec wyjazdu lepiej posługiwaliśmy się pałeczkami i
jadło się nawet wygodniej niż nożem i widelcem.
- Co wyniosłeś z tej podróży? Warto było opuścić rodzinne święta, żeby wybrać
się do Chin?
Każda podróż wnosi coś nowego w życiu. Nie chodzi mi tu o chińskie podróbki ubrań, ale o światopogląd. Jeszcze mocniej uświadomiłem sobie, że status człowieka, jego sława nie zależy od niego, ale od otoczenia i od ludzi z którymi przebywa. Jest wiele "gwiazd", które wykorzystują do maksimum swoją sławę w ojczyźnie stawiając się na równi z Bogiem. Nie wiedzą, że już w innym miejscu będą zwykłym, przeciętnym mieszkańcem.
Wyjazd ten uświadomił mi, że jest jeszcze
wiele rzeczy do zrobienia na świecie. Najlepiej coś zmieniać jak się rozmawia,
więc trzeba znać język. W Chinach, gdyby nie Pan Czarek, nasz menager, tłumacz
i główny przewodnik (któremu bardzo dziękuję) nic bym nie zrozumiał. We
Florencji mam wspaniałą możliwość do nauki języka chińskiego więc jest bardzo
prawdopodobne, że wezmę w nich udział, żeby chociaż poczuć ten język.
Często mam tak, że muszę poświęcić jedną bardzo ważną rzecz, żeby druga, równie
ważna się spełniła. Tak było z rodzinnymi świętami i wyjazdem do Chin. Wybór był
trudny, ale myślałem, że wyjazd może mi dać więcej radości w przyszłości,
poprzez wspomnienia, wykorzystanie nowych doświadczeń. Dodatkowo kocham
podróżować i tańczyć więc jeżeli można to pogodzić jestem najszczęśliwszy na
świecie. Chciałem też spędzić pierwszy raz święta i nowy rok z moją drugą
rodziną - Formacją. Wszystko się udało dlatego teraz muszę poświęcić czas
rodzinie i przede wszystkim mamie, która chociaż odlicza dni do kolejnych moich
przyjazdów bardzo mnie wspiera i cieszy się moim szczęściem.
* Paweł Jacewicz obecnie studiuje we Florencji w ramach programu wymiany studentów ERASMUS.
Autor: Edyta Jasiukiewicz
Drukuj









